Project Description

Loading...

Podróż pieśni

Cóż może mieć wspólnego muzyka polska i muzyka turecka? Kultury te wydają się przecież tak odległe. Tymczasem obchodzimy właśnie 600-lecie nawiązania  dyplomatycznych relacji między naszymi krajami. Trudno to sobie teraz wyobrazić, ale wielonarodowa Rzeczpospolita i Imperium Otomańskie przez całe stulecia były politycznymi, gospodarczymi i kulturowymi sąsiadami.

Po ponad 200-letniej przerwie szukamy śladów dawnej bliskości. Nasza muzyczna wyprawa do Turcji odwołuje się zatem do trzech wymiarów: historycznego sąsiedztwa obu kultur, wspólnych „naturalnych źródeł” zjawisk muzycznych i tanecznych (dźwięki natury, śpiew ptaków, wpływ ruchów ciała na stan umysłu) oraz do osobistych doświadczeń i indywidualnej wrażliwości muzyków uczestniczących w przedsięwzięciu.

Odkąd zaczęła się nasza przygoda z polską muzyką tradycyjną, na polskiej wsi wciąż natykamy się na zjawiska wykraczające poza europejskie rozumienie rytmu, melodii czy improwizacji. Naturalne jest pytanie, skąd się to wzięło? Czy to ślady dawnej świetności jakiejś wielkiej euro-azjatyckiej kultury muzycznej czy przebłysk lokalnego geniuszu? Z takimi pytaniami polecieliśmy do İzmiru, gdzie na muzyczne spotkanie z nami czekała świetna śpiewaczka Muazez Özaçar, której towarzyszyli znakomici instrumentaliści: Fedai Tekşahin, Hüseyin Koçak, Yılmaz Atalar oraz Selin Gökdemir. Dodatkowo zaprosiliśmy do współpracy wybitnych polskich śpiewaków muzyki tradycyjnej: Adama Struga, Ewę Grochowską, Justynę Piernik, Maniuszkę Bikont i Kaję Prusinowską. W pracy nad wspólnym polsko-tureckim koncertem zamierzaliśmy odwołać się do ich znajomości tradycji wokalnych z różnych regionów Polski: Kurpiów, Lubelszczyzny, Kujaw, Wielkopolski i Radomskiego.

Śpiew w skalach z mikrotonami i śpiew melizmatyczny.
Dla ucha obcującego na co dzień z muzyką temperowaną jest szokujące, że przykładowo pomiędzy E i F możliwe są jeszcze inne, precyzyjnie zaśpiewane dźwięki, że interwały prócz bycia wielkimi albo małymi mogą jeszcze być trochę mniejsze lub trochę większe. W Turcji to normalne. Na przykład najpopularniejszy instrument turecki – saz – ma po prostu więcej dokładnie ułożonych progów, dzięki czemu może podążać za melodią śpiewu. Wszyscy z naszych śpiewaków i śpiewaczek przygotowali pieśni od swoich wiejskich mistrzyń (bo to kobiety dłużej zachowały umiejętność melizmatycznego, nietemperowanego śpiewu): Walerii Żarnochowej (Kurpie), … Wojnowskiej (Kujawy), Franciszki Ciesiółkowej (Wielkopolska), Anny Malec (Lubelskie), Marii Pęzik (Radomskie). Śpiew każdej z nich pełen jest precyzyjnych ozdobników, mikrotonów i opiera się na szczególnej, indywidualną barwie i emisji. Można mieć poczucie, że to nie głos, ale pędzel, który różnymi kolorami maluje wzory i wzorki ze słów i dźwięków, przy czym raz jest szerszy, raz węższy, a czasem się rozpryskuje w drobne kropelki radości lub smutku. Mam takie samo wrażenie, gdy słucham melizmatycznego śpiewu z Bliskiego Wschodu.

Na próbach w İzmirze przystąpiliśmy do dzieła: zestawialiśmy ze sobą różne pieśni, pytaliśmy Muazez Özaçar o paralelne melodie i techniki, prosiliśmy ją o własne propozycje. Część naszych intuicji sprawdziła się, część nie – nie da się tego tutaj szczegółowo zanalizować. Trzeba po prostu posłuchać koncertu i osobiście ocenić, jak zbliżone do siebie – czy też jak odległe – są polskie i tureckie tradycje śpiewu.

Wkrótce potem w Stambule odwiedziłem wystawę arcydzieł mistrzów tureckiej kaligrafii z średniowiecznymi zapisami  fragmentów z Koranu. Są one całkiem spore i dają wrażenie jedności obrazu, słowa i dźwięku – ruch pędzla prowadzony jest tym samym impulsem co ruch głosu śpiewaka „czytającego” Koran. Mamy do czynienia z wrażliwością ludzi, którzy wizualizują muzykę (i słowo) ruchami ciała, nie zaś oznaczeniami kropek na pięciolinii. Doświadczamy pierwotnej jedności emocji, intencji i ekspresji, czegoś dotykającego uniwersalnych źródeł kultury ludzkiej.

Mazurek i wirujący derwisze.
Gdy trafiłem kiedyś – przypadkiem – na pokaz derwiszy z Konyi, nie mogłem się nadziwić, gdy po muzycznej sekwencji w spokojnych tempach, wprowadzającej tancerzy w stan kontemplacji, kapela zaczęła grać w tempie 6/8 – nowa melodia do złudzenia przypominała mazurka (lub oberka), a derwisze ruszyli do wirowania, stawiając stopy w sposób właściwie identyczny jak nasi wiejscy tancerze. Od tamtej pory zastanawiałem się, czy to uderzające podobieństwo to tylko zbieg niezależnych doświadczeń mistycznych, czy też świadczy o jakimś wspólnym źródle historycznym. Podczas spotkania z muzykami z İzmiru okazało się że w Turcji tego rodzaju muzyka jest zarezerwowana wyłącznie dla sytuacji religijnych (czyli „niewtajemniczeni” jej nie grają, więc nie znają), nasze dzikie mazurki wydają się zaś – mimo rozpoznawalnych fraz melodycznych – raczej egzotyczne. Uznaliśmy, że prawdopodobnie odkrycie wirowania i tempa, w jakim się to powinno robić, jest przyrodzone naturze ludzkiej (co widać choćby u dzieci, które spontanicznie wirują dla przyjemności) i że czy to w krainie derwiszy, czy w Radomskiem wirowanie służy po prostu do „unoszenia się w przestworza”. Będziemy czekać na okazję spotkania z „wtajemniczonymi” muzykami, a nuż kiedyś ono nastąpi.

Polonez i mugam.
To było największe nasze muzyczne odkrycie: gdy zagraliśmy jednego z dostojnych polonezów (chodzonych) zapisanych przez Oskara Kolberga muzycy tureccy zawołali “Mugam! Mugam!” i zagrali bardzo podobną melodię, nie zmieniając rytmu – nadal można było prowadzić majestatyczny korowód. Zatrzymaliśmy się dłużej nad tym odkryciem, zafrapowani że polonez – „flagowy okręt” stylu polskiego opisywany przez Telemanna i rozpowszechniony już w XVI wieku w całej Europie – okazuje się stanowić również element kultury Wschodu. Poznawszy nieco właściwości wybranych mugamów (podstawowej formy klasycznej muzyki nie tylko w Turcji ale i w innych krajach Bliskiego Wschodu), opartych na temacie, skali (a raczej różnych skalach) i improwizacji, pomyśleliśmy że być może Polska była w Europie trochę jakby muzycznym przedmurzem Wschodu. Potwierdza to uwaga jednego z niemieckich kompozytorów barokowych, że muzykę w stylu polskim rozpoznawało się po melodii, która miała „egzotyczny”, wschodni charakter, nie zaś po rytmie, który był już wtedy w Europie dosyć uniwersalny. Czyżby „taniec polski” (to przecież znaczenie słowa polonez) miał okazać się tańcem tureckim?

Wszechobecna muzykalność.
Muazez Özaçar zaprosiła nas na próbę amatorskiego chóru, który prowadzi. Przyjęliśmy zaproszenie, spodziewaliśmy się jednak raczej typowej sytuacji: ludzi śpiewających na głosy, z nut. Trochę obawialiśmy się nudy. Jakież było zaskoczenie gdy zajechaliśmy na KOMISARIAT POLICJI, gdzie na trzecim piętrze już brzmiała muzyka – pieśniom towarzyszyły instrumenty: ney (flet krawędziowy) i darbuka (dzbanowy bębenek z gliny lub metalu). Policjanci i policjantki schodzili się stopniowo, by muzykować, śpiewać i improwizować. Właściwa próba (przygotowywali się do jakiegoś koncertu) zaczęła się, gdy Muazez siadła przy stoliku jak nauczycielka w szkole i wywoływała po kolei mężczyzn i kobiety, oni zaś śpiewali swoje pieśni z towarzyszeniem małego zespołu instrumentalnego (saz, ney, darbuka), cała grupa śpiewała jeszcze wspólne refreny. Wszystko z pamięci. Wspaniała muzyka – właściwie każdy śpiewak umiejętnościami i intensywnością przerastał wszystkie nasze gwiazdy muzyki pop. „To była moja pieśń, sam ją ułożyłem” – powiedział do mnie jeden ze śpiewaków, gdy z wyrazem szczęścia na twarzy wrócił na swoje miejsce w ławce.

Zapytaliśmy wolontariuszki, które były naszymi przewodniczkami w İzmirze, czy znają i tańczą tańce tureckie. „Tak, oczywiście” – odpowiedziały. Na pytanie gdzie się ich nauczyły, zareagowały zdziwieniem: „Jak to gdzie? W domu, od mamy. Ale my umiemy tylko takie z naszego regionu. Jak ktoś jest utalentowany i chce się uczyć z innych regionów, to idzie na studia do Konserwatorium”.

Wsiadamy do taksówki, kierowca włącza radio. Muzyka, choć popularna, to zachowująca melodykę i rytmikę starożytnych tureckich piosenek miłosnych. Kierowca jest u siebie – my czujemy, że jesteśmy w Turcji. I od razu myśl o Polsce – czy cudzoziemiec ma u nas szansę poczuć się wyjątkowo, realnie doświadczyć, że naprawdę jest nie gdzie indziej, a właśnie w Polsce?

Muzeum instrumentów – starożytna muzyka Anatolii.
IKSEV (İzmirska Fundacja Kultury, Sztuki i Edukacji, czyli turecki współorganizator naszego przedsięwzięcia) prowadzi między innymi Muzeum Instrumentów Tradycyjnych Müziksev w İzmirze. Wizyta tam mocno zapadła mi w pamięć, głównie dzięki kompetencji naszego przewodnika (pana Gunera Ozcana) oraz dzięki zadziwiającym wnioskom płynącym z oglądania – i słuchania – kolejnych muzycznych narzędzi. Otóż instrumenty z czasów starożytnej Grecji (wszak byliśmy w dawnej Smyrnie), czy Babilonii nie różnią się zasadniczo od tych współczesnych – ani pod względem skali z mikrotonami, ani pod względem sposobu muzykowania. Zurna (czyli także szałamaja) to starożytny aulos, saz to lutnia długoszyjkowa, santur to cymbały (kiedy zaczynałem grać na cymbałach to Turcy uśmiechali się ze znawstwem i mówili „santur”), do tego jeszcze harfy, cytry, bębny, flety i kemany (okazało się że gram na „kemanie” w tureckim tłumaczeniu skrzypiec). Starożytne instrumentarium wciąż jest aktualne.

Obok leżały instrumenty z Centralnej Azji (skąd przecież Turcy dotarli do Anatolii) z dominującą pentatoniką całotonową.

Dlaczego tak się te tradycje muzyczne różnią? Z drugiej strony jak możliwe jest tak długie nieprzerwane trwanie czegoś tak ulotnego jak dźwięk? Nasz przewodnik – założyciel muzeum – z delikatnym uśmiechem wyjaśnia, że kolejne narody, docierając i podbijając doliny Anatolii, wrastały w silną kulturę istniejącą tam wcześniej – i tak samo było z Turkami. Wzięli za żony miejscowe piękności, nauczyli się grać na nieznanych sobie wcześniej instrumentach i kontynuują tradycje muzyczne starożytnych Greków. W pewnym sensie sami się nimi stali.

Centrum Pieśni Maryjnych na „Syjońskiej Górze”.
Zazwyczaj podróż z koncertami oznacza pracowicie zorganizowany czas (próby muzyczne, próby dźwięku, koncert, spotkania), więc wcześniej już staramy się zaplanować dodatkowy dzień na posmakowanie, gdzie tak właściwie jesteśmy. Często na własny koszt dodajemy dzień „zwiedzania”.

Po koncercie w İzmirze podeszli do nas po świecku ubrani ludzie i – po polsku – serdecznie podziękowali za muzykę. Okazało się że to zakonnicy, którzy mieszkają w maleńkim klasztorze – „Domu Marii Dziewicy” – tuż obok ruin starożytnego Efezu. Właściwie sami prowadzą ten klasztor. Noszenie habitów poza klasztorem jest w Turcji zabronione. Zostaliśmy zaproszeni.

Jest piękny słoneczny dzień. Wyjeżdżamy z İmiru wczesnym rankiem, otacza nas turecka wiosna. Docieramy na górę. Brat Maciej już czeka. Prowadzi nas przez miejsce święte zarówno dla chrześcijan jak i – okazuje się – dla muzułmanów. To nie tylko (prawdopodobnie) ostatni „Dom Matki Jezusa”, ale również miejsce, gdzie zakończył się jej ziemski żywot. Rozważamy wizję Wniebowzięcia, objawienia Anny Katarzyny Emmerich, pytania i wątpliwości. Czuć w tym prościutkim i skromnym miejscu świętość, modlitwę i – rzecz wyjątkowo cenna – pokój między chrześcijanami i muzułmanami, dla których również Maria Matka (Meryem Ana) jest celem modlitw i czci. Siadamy przy stole na dziedzińcu, rozmawiamy i po chwili przypomina mi się początek pieśni, jednego z ukraińskich „duchownych stichów”, którego nauczyłem się dawno temu. Zaczynam śpiewać „Iszła Maryja iz monastyria” i ze zdziwieniem przysłuchuję się kolejnym zwrotkom, wyłaniającym się z zakamarków własnej pamięci. Maryja wchodzi w tej pieśni na wysoką górę (Syjonsku), gdzie cieśle budują kościół, w kościele zaś są trzy groby. Przed pierwszym – Jezusa Chrystusa – płoną świece, przed drugim – Jana Ewangelisty – ludzie czytają księgi a przed trzecim – Dziewicy Marii – zakwitła róża. Z tej róży wylatuje ptak i leci w niebo, wołając: „Otwórzcie się, niebiosa! A Wy, Święci, pokłońcie się!”.

Zaraz Ewa, Kaja i Maniuszka zaśpiewały podobne historie, tylko po polsku. Uświadomiliśmy sobie, że stoimy właśnie na owej „Syjońskiej Górze”, o której przez stulecia śpiewano opowieści na całej słowiańszczyźnie (a może i w całym chrześcijańskim świecie). Tajemnica ptaka wylatującego z róży i lecącego pod niebiosa stała się prawie dotykalna. „Załóżmy tutaj światowe centrum tradycyjnych pieśni maryjnych!” – zaproponowaliśmy Bratu Maciejowi, gdy minęło już pierwsze wzruszenie.

Takie to myśli i wspomnienia pozostały mi po tych sześciu dniach w İzmirze. Mam nadzieję, że mnogość i jakość odkryć muzycznych i kulturowych pozostanie z nami na całe życie. Część z nich powinna stać się punktem wyjścia do dalszych poszukiwań, spotkań i działań – koncertów, nagrań, projektów badawczych – które, mam nadzieję, ruszą we właściwym czasie. Cieszę się, że tam byłem.

Janusz Prusinowski

 

JANUSZ PRUSINOWSKI TRIO z udziałem ADAMA STRUGA i MONODII POLSKIEJ
oraz ZESPOŁU ŚPIEWACZEGO EWY GROCHOWSKIEJ i muzyków tureckich:

Muazzez Özaçar – śpiew
Fedai Tekşahin -­ kaval & cura
Hüseyin Koçak ­- baglama
Yılmaz Atalar ­- bębny
Selin Gökdemir ­- bębny
Yunus Emre Kilic ­- taniec
Aygül Doruklu -­ taniec

Janusz Prusinowski ­- skrzypce, cymbały, harmonia polska, śpiew
Piotr Piszczatowski – baraban, bębenek, śpiew
Michal Żak -­ flety drewniane, szałamaja, klarnet, śpiew
Piotr Zgorzelski ­- basy, taniec, śpiew
Szczepan Pospieszalski -­ trąbka, śpiew

Adam Strug – śpiew
Ewa Grochowska – śpiew
Karolina Prusinowska – śpiew
Maniucha Bikont – śpiew
Justyna Piernik – śpiew

Wydarzenie realizowane w ramach programu kulturalnego obchodów 600-lecia polsko-tureckich stosunków dyplomatycznych w 2014 roku.

Pozostałe projekty: